Jutro znów zagrzmi głównie na krańcach południowych, w tym w górach. Burze mogą być aktywniejsze pod względem elektrycznym, z ulewnymi opadami do 30 mm, silnym wiatrem do 70 km/h i punktowo gradem. |
O tym, co w czwartek stało się w Tatrach, wiemy już wszyscy. Słaba, ale gwałtowna burza, zabiła w sumie 5 osób, a raniła blisko 200. Przyjrzyjmy się jeszcze raz, już na chłodno, temu, co wtedy się wydarzyło oraz odpowiedzmy sobie na pytanie, czy tej tragedii dało się zapobiec.
Powyżej znajduje się również prognoza burz na niedzielę. Jak widać, sytuacja nie ulegnie większym zmianom. Grzmieć nadal ma zwłaszcza na krańcach południowych, ze szczególnym uwzględnieniem Tatr. Burze będą dość aktywne elektrycznie. Ponadto, charakteryzować ma je występowanie nawalnych opadów deszczu do 30 mm (ze względu na wolne przemieszczanie się komórek), silnego wiatru i gradu. Zjawiska powstawać mają od godzin południowych/wczesnopopołudniowych, zaś zanikać powinny najpóźniej wieczorem.
PROGNOZY POGODY
Prognozy pogody na czwartek nie zakładały dużego prawdopodobieństwa wystąpienia burz w górach. Było ono naprawdę niskie, wręcz marginalne. Co więcej, zjawiska miały być słabe. Niestety, finalnie okazało się, że burza, pomimo małej szansy na wystąpienie, uformowała się i mimo, że była słaba, zabijała i raniła.
JAK SIĘ TO WSZYSTKO PRZEMIESZCZAŁO?
Pierwsze symptomy tego, że pogoda w górach może w przyszłości nie być najlepsza, widać było już późnym rankiem na zachodzie Słowacji, gdzie powstawały coraz śmielej komórki konwekcyjne z opadami i wyładowaniami atmosferycznymi, które przemieszczały się systematycznie na północny-wschód, właśnie w kierunku Tatr. W górach przedpołudnie przynosiło przejaśnienia, niemniej jednak, z godziny na godzinę przybywało chmur i około południa niebo było już zdominowane przez coraz niżej schodzące, dość jednolite, zachmurzenie. Natomiast słowacka burza dalej przemieszczała się na północny-wschód, osiągając w południe Ruzomberok na Słowacji. Jednak później, będąc coraz bliżej naszych Tatr, burza słabła. Na chwilę odrodziła się w rejonie Liptowskiego Mikulasza, ale później zanikła. Konwekcja natomiast zaczęła rozwijać się na przodzie słowackiego układu, czyli już nad Tatrami. O godzinie 12:50 krótka, ale intensywna ulewa, w towarzystwie kilku wyładowań atmosferycznych, zaznaczyła się nad Tatrami Zachodnimi, ale jak szybko się ona pojawiła, tak szybko zanikła i 10 minut później na mapach nie widać już po niej śladu. Wyładowania wówczas praktycznie całkowicie zanikły i tylko miejscami, zwłaszcza na Słowacji, padał słaby deszcz. Najgorsze rozegrało się między 13 a 13:30, kiedy w rejonie Giewontu powstała śmiercionośna burza. Na mapach radarowych widać gwałtowny skok odbiciowości, co może świadczyć o tym, że burza powstała nagle i niestety, w związku z obecnym zachmurzeniem niższego piętra, formowanie się głównej chmury burzowej, mogło zostać w sporym stopniu przysłonięte. Jest więc cała prawda w tym, co mówią turyści, że ulewa i ciskające w ziemię pioruny zjawiły się nagle. Możliwe również, że były słyszane wyładowania atmosferyczne z burzy przechodzącej 15-25 minut wcześniej nad Tatrami Zachodnimi, jednak nie wszędzie, choć myślę, że na wysokim Giewoncie grzmoty było słychać. Ja, będąc na Kalatówkach, widziałem na radarach, co się tworzy i dlatego szybko się schroniłem, ale poza kropiącym deszczem, wcześniejszych błysków nie widziałem, a grzmotów nie słyszałem. Wszystko zaczęło się nagle. Później, w szybkim tempie powstały jeszcze dwie, mniejsze komórki konwekcyjne (zatem całość burzy trwała dość długo, bo lokalnie ponad pół godziny), a całość burzy przemieszczała się w kierunku Zakopanego, ale wraz z jej przemieszczaniem się, słabła. Okno pogodowe, czyli przejściowe uspokojenie się pogody, nastąpiło dopiero przed godziną 14, kiedy przestało mocno padać i grzmieć, ale szybko wróciły opady, początkowo w towarzystwie pojedynczych wyładowań. Lało do późnego popołudnia. Generalnie, burza nie przyniosła gradu, nie przyniosła silnego wiatru, deszcz był jedynie intensywny, ale błyski i grzmoty były naprawdę przerażające i bardzo głośne (choć niezbyt częste).
CO MOGLI ZROBIĆ TURYŚCI?
Możemy mówić, że niskie chmury przykryły ciemne, burzowe chmury. Możemy mówić, że właściwa burza powstała nagle. Możemy mówić, że może nie z każdego zakątka Tatr było słychać grzmoty z burz znajdujących się na zachód i południowy-zachód (choć z Giewontu grzmoty pewnie były wyraźnie słyszalne). Możemy mówić, że prognozy wskazywały na marginalne prawdopodobieństwo burz. To jednak nie zmienia faktu, że trzeba koniecznie pamiętać, że aura w górach potrafi zmieniać się w mgnieniu oka i nawet ze szlaku konieczne jest śledzenie wszelkich możliwych danych pogodowych. Nie mówimy tutaj o jakichś aplikacjach, ale o radarach meteorologicznych czy detektorach wyładowań, które pokazują nam, gdzie aktualnie jest opad i burza, a także kierunek przemieszczania się wszystkiego. Często, zwłaszcza przy takiej pogodzie, jaka była dzisiaj, czyli od rana słońce, widać również jak na tacy tworzenie się chmur w kształcie kalafiora i sami, jeszcze zanim zaktualizuje się radar i padną pierwsze wyładowania atmosferyczne, możemy się zorientować, że coś jest nie tak i zacząć szukać schronienia. Oczywiście najlepiej w ogóle uniknąć sytuacji, kiedy znajdujemy się w czasie burzy w górach, dlatego nie powinniśmy ignorować choćby najmniejszej szansy na najmniejszą burzę. Wystarczy jedno wyładowanie... Wychodźmy albo wcześnie rano, aby wrócić z gór do południa albo wybierajmy się w takie miejsca, gdzie w każdej chwili będzie można się schronić w bezpiecznym miejscu.
W mediach sporo mówi się o tym, że było sporo czasu, aby się schronić, bo na pół godziny przed było słychać wyładowania. Tylko czy ta masa ludzi zdążyłaby zejść w tak krótkim czasie z Giewontu? Pod szczytem również byliby mocno zagrożeni. Pioruny poraziły turystów nawet na Hali Kondratowej, do której spod Giewontu schodzimy godzinę. Realna szansa na znalezienie się w bezpiecznym miejscu, czyli np. w schronisku na Hali Kondratowej byłaby jedynie wtedy, kiedy zbliżające się czarne chmury od burzy słowackiej byłyby widoczne dużo wcześniej. A stałoby się to przy pogodnym niebie. Możemy gdybać, że z takiej wysokości groźne zachmurzenie widzielibyśmy przynajmniej godzinę, jeśli nie więcej, przed głównym uderzeniem. Wystarczająco dużo czasu, aby nie tylko wszyscy na spokojnie opuścili Giewont, ale i daleko oddalili się od niego. Ponadto, w przypadku osób o dobrej kondycji, spokojnie możliwe by było dojście do schroniska. Ale nie w sytuacji, kiedy wszystko rozegrało się nagle, a pierwsze grzmoty podobno były słyszalne 20-30 minut przed, a burzowa chmura była zasłonięta.
Muszę tutaj poruszyć też dość ostro jeden aspekt, o którym nie należy zapominać, a mianowicie bezmyślność, wręcz idiotyzm turystów. Podawałem już przykład matki, która na siłę ciągnęła dziecko dalej w górę szlaku mimo, że to chciało się schronić, bo zaczynała się burza. Pamiętam również, co się działo po burzy. Kiedy wszyscy zaczęli schodzić, z dołu dobiegały masowe dźwięki karetek, samochody GOPR-u jechały w górę naszego szlaku i jasne było już, że coś się stało, masy ludzi dalej szły do góry, w tym rodziny z dziećmi. Nie wiem, jak to nazwać bez użycia wulgarnych słów. Słyszeliśmy również o tym, że niektórzy w rejonie Giewontu, mimo ostrzeżeń przewodnika napotkanego na szlaku o tym, że w oddali grzmi, i tak weszli na szczyt. Nie wspomnę już o tym, że radary i detektory pokazywały przed południem, że coś może być. Czy ważniejsze dla wielu ludzi od życia staje się zrobienie zdjęcia na Facebooka i pochwalenie się nim, ażeby dostać jak najwięcej likeów? Czy warto narażać życie nie tylko swoje, ale i swoich najbliższych, swoich dzieci?
Niektórzy zaczynają postulować, żeby ściągnąć krzyż z Giewontu, bo to wszystko jego wina. No dobrze, ale w takim razie ściągnijmy również łańcuchy, bo one też stwarzają ogromne zagrożenie. Wszak piorun uderzył podobno nie tylko w krzyż, ale i w łańcuch i to to uderzenie wywołało największe straty. Giewont wtedy przestanie być górą dla każdego, bo pod koniec nie będzie wystarczyło wtoczenie się na górę trzymając się łańcucha, tylko będzie trzeba wykazać się konkretnymi umiejętnościami. Przy okazji zlikwidujmy powozy na Morskie Oko (o asfaltówce w ogóle nie wspomnę, bo już bardziej górsko czuję się idąc Lasem Wolskim na Kopiec Piłsudskiego w Krakowie), bo po górach się chodzi, a nie jeździ i poradźmy coś na turystów, którzy w czwartek stali w ogromnej kolejce na kolejkę na Kasprowy Wierch. W Zakopanem było ciepło, więc większość z nich była ubrana niemalże jak na plażę. Co z tego, że Kasprowy leży prawie 1000 metrów wyżej względem Kuźnic i było tam wówczas tylko kilkanaście stopni? Potem będą pretensje, że "nie wiedziałem i mam katar". Tak samo, jak niegdyś pamiętni turyści, którzy wzywali pilnie TOPR nad Morskie Oko, bo zastał ich tam zmrok. Nie wiedzieli, że słońce kiedyś zajdzie i zrobi się ciemno? To już chyba za dużo na inteligencję niektórych. Góry nie są dla każdego i myślę, że niektórzy po prostu powinni mieć zakaz wychodzenia na jakikolwiek szlak. I mówię to nie tylko na podstawie tego, co widziałem w czwartek, ale na podstawie wielokrotnych wycieczek w góry, które odbyłem. Widok dziecka w sandałach nad Czarnym Stawem Gąsienicowym, pijanego, zataczającego się mężczyzny pod Murowańcem czy turystki w leginsach w lutym na drodze na Morskie Oko, gdzie było -20 stopni, jest czymś, czego się nie "odzobaczy", a co sprawia, że ręce opadają i zadaję sobie pytanie, jak to możliwe, że tacy ludzie funkcjonują w społeczeństwie?
ZAKAZ KOPIOWANIA BEZ ZGODY ADMINISTRATORÓW STRONY.
Wszelkie prawa do wykresów i opisów są własnością właścicieli bloga - kopiowanie całości lub jakiejkolwiek części bez zgody administratorów to naruszenie praw autorskich zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich i własności intelektualnej