Minęły cztery lata od japońskiego tsunami, które zapoczątkowało największą katastrofę nuklearną w dziejach ludzkości, w zniszczonej elektrowni Fukushima Daiichi. Potężne trzęsienie ziemi na uskoku Tohoku spowodowało potężne fale, które wdzierały się wgłąb lądu. Wszystko to było transmitowane na żywo we wszystkich telewizyjnych stacjach informacyjnych świata.
Skala katastrofy, którą zobaczyliśmy 11 marca 2011 roku, byłą porażająca. Tylko dzięki dobrej organizacji Japończyków straty w ludności cywilnej udało się zredukować do około 15 tysięcy. Przypomnijmy, że tak zwane Boxing Day Tsunami z okolic Indonezji zabiło w grudniu 2004 roku około ćwierć miliona osób, głównie dzieci.
W kraju uprzemysłowionym jakim jest Japonia straty w ludziach były stosunkowo ograniczone jak na skalę tej tragedii, ale za to zdewastowana infrastruktura kosztowała krocie i do dzisiaj nie została jeszcze odbudowana. Japoński rząd szacuje, że w cztery lata po trzęsieniu ziemi Tohoku, aż 230 tysięcy osób mieszka w tymczasowych domach, u przyjaciół lub krewnych. Żywioł zniszczył aż 400 tysięcy budynków.
W najgorszej sytuacji znaleźli się mieszkańcy prefektury Fukushima, którzy nie dość, że utracili domy, to jeszcze nie mają gdzie wracać, bo stref wokół elektrowni atomowej jest skażona na wiele dziesięcioleci. Na dodatek trwa tam cały czas walka o to, aby promieniowanie nie rozprzestrzeniało się do środowiska w dużych ilościach.
Całkowite wyeliminowanie skutków awarii może potrwać przez najbliższe 40 lat. Miejmy nadzieję, że do czasu uprzątnięcia tego bałaganu nie dojdzie do kolejnego niszczącego tsunami, bo skutki byłyby jeszcze bardziej katastrofalne.
Według sejsmologów, wstrząsy tak silne jak te z 11 marca 2011 roku zdarzają się na wybrzeżu Japonii co kilkaset lat, ale nikt nie ma pewności, że na kolejne trzęsienie o podobnej wielkości trzeba będzie czekać aż tak długo. Wręcz przeciwnie, niektórzy eksperci zwracają uwagę, że kolejna znacząca aktywność sejsmiczna w okolicy wysp japońskich jest nieunikniona w ciągu następnej dekady.