Trzęsienia ziemi to zjawiska bardzo destrukcyjne. Najsilniejsze z nich mają miejsce na skrzyżowaniu płyt tektonicznych. Te trzęsienia ziemi uczeni nazywają "megathrust". Coś takiego stało się w marcu 2011 roku w Japonii. Dziś sejsmolodzy twierdzą, że następnego "megathrust" należy się spodziewać w Nowej Zelandii.
Najnowsze badania wykazały, że na wschodnim wybrzeżu Nowej Zelandii nieuniknione jest zderzenie płyty pacyficznej z płytą australijską. Gdy zostaną uwolnione skumulowane tam naprężenia może dojść do jednego z najpotężniejszych trzęsień ziemi.
Przypomnijmy, że w ciągu ostatnich 1000 lat, Nowa Zelandia doświadczyła takiego gwałtownego wstrząsu typu "megathrust", przynajmniej dwukrotnie. Pierwszy raz było to około 850 roku, a drugi raz mniej więcej 500 lat temu. Wiadomo to po śladach geologicznych, bo Europejczyków jeszcze wtedy tam po prostu nie było. I właśnie to jest największy problem, bo co innego gdy megatrzęsienie powyżej 9 stopni w skali Richtera wstrząsa niezamieszkałą wyspą, a co innego coś takiego uderza w jakieś miasto.
Naukowcy z Nowej Zelandii próbują się dowiedzieć jak najwięcej o strukturze geologicznej dna otaczających ich wyspy wód przybrzeżnych. Dzięki temu być może uda się w przyszłości stworzenie modelu matematycznego który pozwoli oszacować czas pozostały do wyzwolenia "megathrust". Obecnie można tylko czekać i przygotowywać się do tego dnia, a gdy on nastąpi mimo to zginą tysiące ludzi. Straty gospodarcze przekroczą 13 mld dolarów.
Źródło: